Kiedyś już byłam mężatką, ale moje małżeństwo rozpadło się 12 lat temu, a potem przez długi czas nie mogłam znaleźć swojego mężczyzny. Miałam już 48 lat, a w tym wieku wymagania wobec partnera zawsze są dużo wyższe niż w młodości.
Pięć lat temu poznałam pewnego mężczyznę. Z biegiem czasu nasza znajomość przerodziła się w bliską przyjaźń. Wiedząc, że mieszkam sama, nieustannie oferował mi swoją pomoc w pracach domowych, na przykład naprawić coś w domu, przynieść ciężkie torby ze sklepu i tym podobnych.
Pewnego dnia zdecydowaliśmy udać się razem na wakacje. Po tej podróży upewniłam się, że jesteśmy bardzo podobni, jest nam dobrze razem, więc warto byłoby spróbować zamieszkać razem. Później jednak okazało się, że bardzo się myliłam.
Po jego przeprowadzce moje życie bardzo się zmieniło i nie na lepsze. Nie odpowiadało mi to, że ciągle spał do obiadu, lubił do późna siedzieć z przyjaciółmi w naszej kuchni, rozrzucał swoje rzeczy po całym mieszkaniu i nigdy po sobie nie sprzątał.
Wydawało mi się, że zrozumiał, że mi no nie odpowiada, i obiecał się poprawić. Natomiast to były tylko puste słowa, które nigdy nie mieli potwierdzenia w jego czynach.
W końcu moja cierpliwość się skończyła. Wyrzuciłam go z mieszkania z głośnym skandalem. To była duża ulga dla mnie, bo w moim domu już nikt więcej nie śmiecił i mogłam mieszkać jak dawniej.
Chciałabym poznać Waszą opinię, czy słusznie postąpiłam, kiedy wyrzuciłam go z mieszkania? Czy musiałam jednak wykazać się cierpliwością?