Wydaje mi się, że on jakby zazdrości mi, że pracuję i zajmuję się swoją ulubioną pracą, a on musiał zacząć pracować fizycznie, bo stracił dobrze płatną posadę.
Moja sytuacja bardzo się skomplikowała, odkąd mąż zaczął liczyć każdy złoty, który wydaję. Nawet na potrzeby rodziny.
Wcześniej uważałam, że moje życie rodzinne układa się idealnie i że mam wielkie szczęście, ale teraz wszystko się zmieniło. Pierwsze trzy lata naszego małżeństwa były po prostu bezbłędne. Z mężem prawie się nie kłóciliśmy, nawet drobne sprawy domowe nie powodowały żadnych sporów. Zawsze staraliśmy się znaleźć kompromis i ustępować sobie nawzajem. Potem wszystko się zmieniło.
Mąż musiał zmienić pracę. Jego firma poniosła duże straty w wyniku przymusowego zamknięcia. Zmienił zawód i teraz pracuje jako monter okien. Czasami bierze dodatkowe zlecenia, żeby zarobić więcej pieniędzy.
U mnie z pracą wszystko dobrze, nie zarabiam wiele, ale mam stabilną pracę. Pracuję w swoim zawodzie jako księgowa. Odkąd mąż zmienił pracę, jakby coś się zmieniło w jego głowie.
Zawsze kończę pracę kilka godzin wcześniej niż on. Jeśli wcześniej dzieliliśmy obowiązki domowe mniej więcej po równo i od czasu do czasu pomagał mi, to teraz muszę robić wszystko sama.
Wracam z pracy do domu i przygotowuję nam kolację, choć też jestem zmęczona i chcę odpocząć.
– Od czego jesteś zmęczona? Cały dzień siedzisz przy swoich papierkach, a ja ciężko pracuję, jak wół – mówi.
Chociaż wcześniej sam pracował przy dokumentach i powinien wiedzieć, że to nie jest takie łatwe, jak się wydaje. Tak, ma ciężką pracę, wymagającą większej aktywności fizycznej niż moja, ale po co deprecjonować moją pracę? Jestem osobą bezkonfliktową, ale na tym tle kilka razy się pokłóciliśmy, co u nas zdarza się rzadko.
Podzieliłam się tym problemem z moją mamą, która zasugerowała, że to wszystko przez zmianę pracy. Mąż zazdrości, że ja zostałam przy swojej ulubionej pracy, a on musiał zmienić zawód. Rozumiem, że to dla niego trudne, ale po co deprecjonować moją pracę?
Dzielimy się kosztami po równo, odkładamy tyle samo na mieszkanie i przyszłe wakacje, a on cały czas powtarza, że moja praca nie jest aż tak ważna. No dobrze, ten okres jakoś przetrwaliśmy. Z czasem wszystko się uspokoiło i było spokojniej.
Potem dowiedziałam się, że jestem w ciąży. Mąż był w siódmym niebie ze szczęścia, bardzo chciał zostać ojcem i cieszył się, kiedy urodziła się nasza córka. I wtedy w naszych relacjach zaczął się całkowity chaos.
Poszłam na urlop macierzyński, więc moje dochody znacznie spadły. Mąż zaczął się zachowywać jak król. Uznał, że skoro teraz siedzę w domu z dzieckiem, to wszystkie obowiązki domowe automatycznie spadają na mnie.
Dochodziło nawet do absurdów: jeśli wcześniej sam mógł po sobie posprzątać, umyć talerz albo wyrzucić opakowanie, teraz zostawia to wszystko na stole, a ja mam po nim sprzątać.
Nie dostaję też prawie żadnej pomocy przy dziecku. Po pracy bawi się z córką przez 10 minut i to wszystko. W tej całej sytuacji nie ma nic przeciwko temu, żebym gdzieś dorabiała i dokładała się do wspólnego budżetu.
Już nie wspomnę o pieniądzach na osobiste wydatki. Muszę prosić go o każdy złoty, a potem jeszcze wysłuchiwać, że za dużo wydaję. Przed narodzinami dziecka często wychodziliśmy razem, czasami kupowałam sobie nowe ubrania, chodziłam do salonu piękności. Teraz to wszystko się skończyło.
Mąż widzi we mnie tylko gospodynię i matkę. Zaproponowałam, żebyśmy zatrudnili nianię dla córki albo poprosili moją mamę, żeby z nią została, żebyśmy mogli spędzić trochę czasu razem, żebym mogła się zrelaksować. Był stanowczo przeciwny.
Co więcej, nawrzucał mi sporo przykrych słów.
– Może jeszcze zatrudnimy gosposię? Schowaj swoje marzenia! Powinnaś sama zajmować się dzieckiem, ja bez żadnych niań wyrosłem! I nawet nie myśl o proszeniu swojej matki. Sama nie potrafisz sobie poradzić z dzieckiem? Co z ciebie za matka? – powiedział.
Starałam się mu wytłumaczyć, że nie jestem z żelaza, że też się męczę przy dziecku i w domu, że potrzebuję odpoczynku. Mąż nawet nie chce o tym słyszeć. Chciałam kiedyś wyjść na spacer z koleżankami, dawno się nie widziałyśmy, a on wpadł w furię.
– Jakie koleżanki? Masz dziecko w domu! Spacerować się jej zachciało. Jesteś matką, a nie jakąś kobietą lekkich obyczajów – powiedział.
Byłam w szoku po takich słowach. Denerwuje mnie też, że cały czas porównuje mnie do swojej matki. Mówi, że ona była idealną gospodynią, idealną matką, gotowała, sprzątała i dbała o dom.
Jego matka wychowała się w domu dziecka, nie miała krewnych. Po śmierci męża została z dwójką małych dzieci i przez całe życie „ciągnęła” wszystko sama. Mąż ciągle stawia mi ją za przykład. Mówi: „Spójrz, moja matka to bohaterka, a ty siedzisz na gotowym i narzekasz”.
A ja nie rozumiem, dlaczego mam się doprowadzać do depresji, odmawiać sobie kilku godzin odpoczynku, który jest mi tak potrzebny, skoro można to zorganizować? Jego matka musiała robić wszystko sama, bo nie miał jej kto pomóc i nie miała pieniędzy na nianię.
Mąż teraz uważa, że skoro jego matka cierpiała, to ja też powinnam. Nie potrafię do niego dotrzeć. Czuję się jak służąca: nakarm, posprzątaj, ugotuj i tak codziennie, w kółko.
Kiedyś mąż był taki delikatny, empatyczny i wyrozumiały, a teraz jakby go ktoś podmienił. Rozumiem, że będzie tylko gorzej. Zastanawiam się nad rozwodem. Bo nie chcę spędzić życia w roli służącej dorosłego faceta.
Teraz muszę tylko wytrzymać do końca urlopu macierzyńskiego, a potem wrócić do pracy, żeby być niezależną. Nie wiem, jak mogłam tak się pomylić w wyborze męża.