To były niezapomniane lata dziewięćdziesiąte. Może wtedy nie było takich przydatnych urządzeń elektronicznych jak dziś, ale bawiliśmy się na podwórku w dziecięce gry.

Ulubiona książka była bardzo cenionym prezentem. Jakże można nie podarować ulubionej książki najlepszemu przyjacielowi, aby także on mógł poznać przygody bohaterów?

Adam siedział na kanapie i z uśmiechem patrzył na górę prezentów. Wśród nich był również prezent od rodziców, który odebrał na poczcie, gdy wracał z pracy.

Prezent od Lisy – jego żony – wyróżniał się jaskrawym opakowaniem i zabawną kokardą, którą potrafiła zawiązać tylko ona. Niewielka koperta z chabrami, w której znajdowała się drobna suma – od kolegów.

A gruby pakiet z kostkami do gitary w różnych kształtach i kolorach – od najlepszego przyjaciela Dawida. Adam wiedział, że wewnątrz pakietu na pewno znajduje się małe pudełko z czymś wartościowym. Dawid zawsze lubił się droczyć, nawet kiedy dawał prezenty.

Popularne wiadomości teraz

Po raz pierwszy zostałam mamą, nie rodząc dziecka. 'Co mnie obchodzą cudze dzieci. Niech to matki się o nie martwią' – mówiłam i nie wytrzymałam

"Następnego dnia pod drzwiami znaleźliśmy notatkę: 'Kocham i czekam, wreszcie będziemy mogli być razem. Wkrótce twojej żony już nie będzie.'" Z życia

Piękna wieczorna modlitwa do Anioła Stróża

Top 10 zaskakujących ciekawostek o kotach. Mało kto o tym wie

Skończywszy, Adam wrócił na kanapę. Powoli zaczął rozpakowywać prezenty i uśmiechał się, gdy odkrywał ich zawartość. Ale w pewnym momencie zamarł, wciągnął powietrze nosem i smutno westchnął, przypominając sobie przeszłość. Swoje dwunaste urodziny.

– Adam, czemu nie jesteś wesoły? Zawiesiłeś nos – zaśpiewał Dawid, gdy Adam otworzył przyjacielowi drzwi i melancholijnie skinął głową. – Wszystkiego najlepszego, stary!

– Dzięki – odparł Adam, ściskając rękę przyjaciela. – Czemu tak wcześnie?

– Jak to, czemu? – zmartwił się Dawid. – To twoje urodziny! Chodźmy na podwórko, będziemy się bawić!

– Nie mam nastroju.

– Jak to „nie masz”? – spytał Dawid, a jego uśmiech zniknął, ustępując miejsca zdziwieniu.

– Tak, po prostu – powiedział Adam. – Tata wczoraj przyszedł zły. Znów nie dostał wypłaty. Więc dziś nie będzie żadnej imprezy.

– Tia... Znalazłeś powód do smutku – uśmiechnął się Dawid, marszcząc swój piegowaty nos. – Wychodź z tej swojej nory. Jest lato, a ty masz urodziny. Myślisz, że wszyscy cię lubią tylko dlatego, że raz w roku mogą zjeść ciasto i banany?

– Jak mam spojrzeć chłopakom w oczy?

– Spokojnie – oświadczył Dawid. – Chodź na podwórko. Sami sobie zrobimy imprezę urodzinową.

– No dobra, zaraz się ubiorę i zejdę – niechętnie skinął Adam, zamykając drzwi. Chwilę postał, czekając, aż ucichnie tupot Dawida na schodach, a potem powoli poszedł do swojego pokoju.

Gdy wyszedł na podwórko, skierował się w stronę placu zabaw, gdzie przyjaciele hałasowali. Zmrużył oczy, przysłaniając je przed słońcem, i spojrzał na dzieci. Zobaczył Dawida, po czym westchnął i powoli ruszył na drżących nogach w stronę przyjaciół, starając się dobrać słowa.

Jeszcze wczoraj z przejęciem obiecywał im wielki tort, pieczonego kurczaka i owoce, a dziś będzie musiał im powiedzieć, że tortu nie będzie. Ale gdy podszedł bliżej, wzdrygnął się, gdy zabrzmiał radosny dziecięcy okrzyk i przyjaciele rzucili się na niego ze wszystkich stron.

Po pięciu minutach uszy Adama płonęły, a na twarzy pojawił się głupi uśmiech, ale gratulacje nadal spływały na niego jak z rogu obfitości. Aż w końcu Dawid zrobił chytrą minę i machnął ręką. Dzieci rozbiegły się w różne strony i pobiegły do swoich klatek schodowych, zostawiając Dawida i Adama samych.

– Dokąd oni poszli? – spytał zdezorientowany Adam, patrząc na przyjaciela. Ten wzruszył ramionami i złośliwie się uśmiechnął, plując przez dziurę w zębach. Wszyscy chłopcy otwarcie zazdrościli Dawidowi, że potrafi tak fajnie pluć, ale gdy tylko proponował im pozbycie się zęba, natychmiast zaczynali bełkotać i zmieniali temat rozmowy. Jednak Adam nie zamierzał tak łatwo się poddać.

– To twoja sprawka?

– Oczywiście. To ty tu jesteś pomnikiem zmarnowanej młodości – prychnął Dawid, po raz kolejny wstawiając jedną ze swoich ulubionych fraz taty. Nie rozumiał całego sensu, ale brzmiało to dla niego niezwykle zabawnie. – Zaraz wrócą. Nie bój się.

– Nie boję się. Boję się tylko, że będą mnie nazywać kłamcą – zmartwił się Adam. – Obiecałem tort, a teraz nic nie ma.

– Przestań marudzić – skrzywił się Dawid. – Co myślisz, że jesteśmy głupi? Wszyscy wszystko rozumieją. U Sofii tata też nie dostaje wypłaty od trzech miesięcy, a mój tata zarabia tylko na taksówce. Nie jesteś jedyny. I jakoś nie płaczemy.

– No tak, ale...

– Zresztą, dziś masz urodziny, więc możesz sobie trochę pomarudzić.

– Spadaj – zaśmiał się Adam. Po słowach przyjaciela zrobiło mu się cieplej na duszy. Ale zimno powróciło, gdy z klatek schodowych znowu zaczęły wychodzić dzieci. Tylko chytra mina Dawida dodawała mu odwagi.

– Adam, ja... no, wiesz... oto, trzymaj – wymamrotał pulchny Mateusz, którego wszyscy nazywali Pączkiem, wręczając Adamowi zniszczoną książkę. – Wszystkiego najlepszego.

– O, dziękuję – Adam otworzył szeroko oczy, patrząc na okładkę. Mateusz zacisnął usta i skromnie skinął głową, ale potem rozluźnił się i nawet uśmiechnął, gdy Adam mocno klepnął go po plecach na znak aprobaty. – Atlas rozpoznawania owadów. Ale przecież to twoja ulubiona książka!

– No... przyjaciołom trzeba dać coś wyjątkowego. Więc... oto masz – burknął Mateusz i machnął ręką. – Mój tata często bywa w Pradze. Poproszę go, żeby kupił mi inną. A tę daję tobie. Zrobiłem nawet notatki na marginesach, żeby ci było łatwiej.

– Dzięki – tylko tyle zdołał powiedzieć Adam, przewracając kartki cennej książki.

Była cenna nie tylko z powodu tytułu, ale także ze względu na mnóstwo kolorowych ilustracji i zdjęć pająków, chrząszczy i innej „obrzydliwości”, jak mawiały dziewczyny z ich grupy. Jedna z nich – jasnowłosa Anna – wyszła na przód jako najodważniejsza i, nie wstydząc się swojego miana „córki kapitana”, wyrecytowała życzenia i wręczyła Adamowi album ze znaczkami.

Album był w połowie pusty, ale Adam nagle poczuł, że jego oczy pieką. Zrozumiał to także Dawid, który natychmiast zaczął gadać, przyciągając uwagę, i poprosił, by nie zwlekać z prezentami, przypominając, że po życzeniach wszyscy grają w „kto wyżej podniesie nogi z ziemi”, a solenizant prowadzi.

Adam odpowiedział słabym uśmiechem, jakby dziękując przyjacielowi, a potem zdziwił się, gdy podszedł do niego Michał – solidny chłopak o ostrym spojrzeniu i ogolonej głowie. Położył ciężką rękę na ramieniu Adama, a potem, wyciągając z kieszeni plastikowe pudełko, włożył je w jego dłoń.

– Sto lat, Adam – chrapliwie burknął. Krążyły plotki, że Michał już od dawna pali i nawet podkrada babci wino z piwnicy. Ale nikt nie odważył się zapytać wprost. Prawdopodobnie dlatego, że miał reputację łobuza i zawadiaki.

Jednak teraz uśmiechał się przyjaźnie i coś cicho mamrotał zdezorientowanemu Adamowi. Ten skinął głową i wsłuchał się. Usłyszał jedynie końcówkę wypowiedzi: – Amerykańska. Mówię ci. Ojciec dostał ją na rynku, a potem przyniósł do domu. Tylko muzyka jakaś dziwna.

– Dzięki, Michał – cicho odpowiedział Adam, przyglądając się pudełku z kasetą. Otworzył je i z zaskoczeniem spojrzał na białą kasetę, jakby była jakimś cudem. Michał, widząc jego zdziwienie, roześmiał się.

– Mówię ci, amerykańska. Jesteś mądry, posłuchaj później. Może ci się spodoba. Ja od tej muzyki mam ból głowy.

– A tata cię nie ukarze? – ostrożnie zapytał Adam.

– Nie. Niech spróbuje – groźnie zaśmiał się Michał. – Ma tego mnóstwo. Jednej nie zauważy, a nawet jak zauważy, to co z tego. Sto lat, młody. Rośnij duży.

Pięć minut później obok Adama wyrósł prawdziwy stos skarbów. Każdy z przyjaciół przyniósł coś cennego i osobistego, bez cienia wątpliwości oddając to temu, kto został bez prezentów. Sofia podarowała mu swój scyzoryk – przedmiot zazdrości każdego chłopaka na ich podwórku.

Wiktor-Kozioł – tomik Jules’a Verne’a. Wojtek z dalszego domu – zniszczony komiks i kilka monet ze swojej kolekcji. Smarkata Julka, jak zwykle pociągając nosem, dała Adamowi długopis z trzema kolorami, a jej siostra Kasia, rezolutna i zadziorna dziewczynka, pistolet i paczkę kapiszonów.

Z boku stał tylko Dawid, na którego twarzy wciąż widniał chytry uśmiech. Kiedy skończyły się gratulacje, wyszedł na przód i, plując, wyjął z kieszeni imponującą kromkę czarnego chleba oraz małą torebkę, na widok której każdemu dziecku ciekła ślinka.

– Jakie to urodziny bez tortu – zaśmiał się, kucając i kładąc chleb na kolanach, po czym rozdarł torebkę i posypał aromatyczny miękisz jej zawartością. – Nasz tort będzie najlepszy. Rano wziąłem przyprawę z zupki, kiedy mama wróciła z zakupów.

– O, no ty to potrafisz, Dawid – rozgadali się przyjaciele, szeroko się uśmiechając i głośno przełykając ślinę. – A chleb świeży?

– Najświeższy – zapewnił ich Dawid, po czym, soląc miękisz, podał kromkę zdumionemu Adamowi. – Solenizant pierwszy gryzie.

– Jak to tak... – ledwo mamrotał Adam, ledwo powstrzymując łzy.

– Dalej, dalej. Inni też chcą – krzyknął Michał, pożerając chleb wzrokiem. Adam uśmiechnął się do przyjaciela i, westchnąwszy, ugryzł duży kawałek chleba. Przyprawa i kryształki soli chrupały mu pod zębami, a żołądek żałośnie coś zabulgotał. Ale Adamowi było to obojętne. Rozkoszował się smakiem świeżego chleba i delikatnej kwasowości przyprawy.

– Kolejka, kolejka – burknął Dawid, gdy pozostali oblegli go. – Gryźcie po trochu. Zostawcie innym. I nie pchajcie się. Wieczorem jeszcze zjemy.

– A co wieczorem? – zapytał Adam. Dawid wieloznacznie skinął głową i wskazał na krawężnik, obok którego samotnie stała zwykła torba.

– Będziemy piec ziemniaki. A Pączek obiecał, że przyniesie „Yupi”.

– Ziemniaki? – zapytała Sofia. – O, super. W takim razie też coś przyniosę z domu.

– Ja też. Ja też. Przyniosę coś – rozgadali się inni, spoglądając na torbę z ziemniakami.

– No, ustalone. I nie zapomnijcie soli. Dobra. Chodźcie się schować – krzyknął Dawid, kiedy zobaczył, że oczy Adama zaczynają zbyt niebezpiecznie błyszczeć. – Adam szuka.

– Liczę do dziesięciu! – zaśmiał się Adam i cała dzieciarnia natychmiast rzuciła się w różne strony.

– Co ty tu robisz w ciemnościach? – Adam wzdrygnął się, kiedy w pokoju rozległ się głos Dawida, a światło się zapaliło. Odwrócił się, uśmiechnął się do przyjaciela i bez słowa wskazał na popielniczkę pełną niedopałków. – Aha, rozumiem. Znów smutek?

– Trochę. Przypomniało mi się, jak piekliśmy ziemniaki na moje urodziny – odpowiedział Adam. Dawid natychmiast pokiwał głową, zaciskając cienkie usta.

– Pamiętam, pamiętam. Michał jeszcze wyciągał Pączka z ogniska, do którego się przewrócił – zaśmiał się przyjaciel.

– Ile wtedy zjedliśmy ziemniaków? – zapytał Adam.

– A ja to pamiętam? – mruknął Dawid. – Z pięć kilogramów, nie mniej. Nawet na następny dzień zostało. O, prawie zapomniałem. Twój tort, cholera.

– Nie chcę słodyczy. Najadłem się w restauracji. A i Liza zaraz wróci ze sklepu, to zjemy razem ciasto – machnął ręką Adam, po czym zamarł, gdy zobaczył w ręku Dawida kromkę czarnego chleba. Miękisz pokryty był białą solą, a w powietrzu unosił się ten sam pyszny zapach.

– Sto lat, stary –

uśmiechnął się Dawid, podając Adamowi kromkę. Ten skrzywił się, szybko otarł łzę, która pojawiła się w kąciku oka, i z apetytem wgryzł się w chleb. Widząc to, Dawid teatralnie głośno zaczął się śmiać i machać rękami.

– Hej, hej. Zostaw coś dla mnie. Samolubie.

– Zoftawiam. Nie martf fief. Tof famy – wymamrotał z pełnymi ustami Adam i, wyciągnąwszy szyję, spojrzał w korytarz. – O, Lifa przysfła.

– Chłopcy! Co wy robicie?! – oburzyła się Liza, zdejmując buty w korytarzu. – Poczekajcie, zaraz zjemy tort.

– Tylko trochę podjedliśmy – uśmiechnął się chytrze Dawid. – A tak w ogóle, woda już się zagotowała.

– Świetnie. Zaraz wrócę – zaśpiewała Liza, biegnąc do kuchni. Dawid pokręcił głową i odwrócił się do przyjaciela.

– O mało co, a by nas przyłapała. No, wszystkiego najlepszego, stary. Czekaj, co, wszystko zjadłeś?!

– Aha! – z radością przytaknął Adam, co sprawiło, że przyjaciel wybuchnął śmiechem.

– Dobra. Uznamy, że to mój prezent – mruknął Dawid, poczochrał go po włosach i dodał: – Za to oddasz mi swój kawałek tortu.

– Dawid!

– Żartuję, żartuję. Chodźmy na herbatę, solenizancie.

– Wiesz, Dawid. Tamten tort był najsmaczniejszym w moim życiu – cicho burknął Adam, kładąc rękę na ramieniu przyjaciela. Ten uśmiechnął się w odpowiedzi i skinął głową.

– Wiem, Adam. Wiem.