Jest miłość znacznie lepsza niż ta. Swoją spotkałam na przystanku autobusowym.
Był poniedziałek. Wracałam z pracy po ciężkim dniu. Wydawało się, że szef skarcił mnie za wszystkie moje roczne przewinienia w ciągu jednego dnia. Humor fatalny, a pogoda jeszcze gorsza. Dobrze, że przynajmniej na przystanku nie było ludzi.
Usiadłam na brudnej ławce i zaczęłam czekać na swój autobus. Otworzyłam portfel, żeby sprawdzić, ile zostało do kolejnej wypłaty. No, akurat starczy na bilet autobusowy.
Jakoś tak zrobiło mi się ciężko na duszy, te wszystkie problemy, że nie wytrzymałam i się rozpłakałam. Rzadko mi się to zdarza, ale jak już "przełamie", to porządnie.
Kiedy płakałam, nie zauważyłam, że nie jestem sama na przystanku. Obok mnie usiadł młody kot, jaskrawo rudy z pięknymi zielonymi oczami. Myślałam, że do kogoś należy, ale nie miał obroży.
Patrzył na mnie tak przenikliwie, jakby wszystko rozumiał. Jakby pytając o pozwolenie, przez chwilę się wahał, a potem wstał, przeszedł po ławce i ułożył się na moich kolanach.
Jakoś mechanicznie zaczęłam głaskać tę rudą mordkę, a kot zwijał się w kłębek na moich kolanach, cicho mrucząc. To mruczenie brzmiało jak uspokajająca melodia. Nie uwierzycie, ale poczułam się lepiej. Uspokoiłam się do czasu, gdy nadjechał autobus.
Nie chciałam opuszczać nowego przyjaciela, ale czas mnie gonił. Ostrożnie zdjęłam kota z moich kolan, położyłam go na ławce, a sama wstałam i ruszyłam w stronę autobusu.
Chciałam jeszcze raz na niego spojrzeć, odwróciłam się i kiedy znów zobaczyłam te piękne zielone oczy, poddałam się. Machnęłam kierowcy, żeby jechał, a sama wzięłam swojego przyjaciela na ręce i ruszyłam do supermarketu. Trzeba było kupić Lakiemu – tak go nazwałam – smakołyki, akurat za te pieniądze, które zostały mi na bilet do następnej wypłaty.
Teraz kotek całkowicie zadomowił się w moim mieszkaniu. Laki to niezły urwis, uwielbia się bawić, bujać na zasłonach, zrzucać moją filiżankę z szafki i spać na moim łóżku, rozłożony na całą szerokość. Wybaczam mu wszystko, bo go kocham i nie karcę.