Ta na pozór smutna historia wydarzyła się kilka lat temu. Tyle czasu zajęło Ewie, zanim poczuła, że jest gotowa o tym opowiedzieć.
Gdy przez całe życie czekasz na dziecko, jesteś gotowa na wszelkie poświęcenia. Może się wydawać, że to decyzje...
— Nic strasznego, dziewczyno, jesteś młoda, jeszcze urodzisz. Wszystko będzie dobrze… — sanitariuszka w szpitalu położniczym niezręcznie przełożyła przezroczystą torbę Ewy z jednej ręki do drugiej i rzuciła na rodzącą szybkie spojrzenie.
W torbie rzucały się w oczy kolorowe ubranka dla dziecka i biała z niebieską obwódką paczka pieluszek, na której widniała duża cyfra „1” — dla noworodków. Winda, hałasując, zjeżdżała na parter.
— Masz starsze dzieci?
— Nie…
Po raz pierwszy zostałam mamą, nie rodząc dziecka. 'Co mnie obchodzą cudze dzieci. Niech to matki się o nie martwią' – mówiłam i nie wytrzymałam
"W sensie, skąd macie brać pieniądze – zdziwiłam się – nie pracujecie, a ja muszę. Syn z synową żyli z tego, co im przesyłałam z Anglii." Z życia
Dlaczego nie wolno myć jajka przed przechowywaniem?
NIGDY nie dawaj KOTU tych 5 produktów!
— To trudniejsze… Jak zdecydowaliście? Pochowacie czy…
— Pochowamy, — odwróciła się, zaciskając usta, Ulyana.
Sanitariuszka westchnęła ze zrozumieniem.
Zabierano ją ze szpitala samotnie. Nie było koperty z dzieckiem, nie było w ogóle nic: ani uśmiechów, ani gratulacji, ani skromnego bukietu kwiatów…
Był tylko mąż ze spuszczonymi, winowajczymi oczami i straszna, mrożąca pustka. Mąż objął ją oszczędnie, jak obcą. Bez żadnych słów pożegnania i pamiątkowych zdjęć opuścili budynek szpitala położniczego.
— Już byłem… Khm… — mąż zająknął się i jeszcze raz odchrząknął. — U rzeźników tych… Wszystko zamówiłem na jutro. Ale jeśli chcesz, khm, możesz wprowadzić zmiany. Wybierałem biały wieniec, a trumna, ona jest w kolorze takim jak…
— Nieważne. Nie mogę…
— Dobrze. Khm…
Jakże zdradliwie jasno świeci słońce tego grudniowego dnia! Gdzie wiatr, gdzie uderzający deszcz, gdzie mokry, nieprzyjemny śnieg, przyklejający się do twarzy jak plucie Boga!
Tak byłoby bardziej właściwie… Przeszli przez bramę w milczeniu i skierowali się do samochodu. Ulyana spojrzała ze smutkiem na pokryty brudem i kurzem bok auta.
— Och, jakie brudne jest nasze auto.
— Zapomniałem pojechać na myjnię. Jeszcze trzy dni temu chciałem, ale tu… Khm.
— Jesteś chory?
— Nie. Skąd ten pomysł?
— Kaszlesz.
— Nie, to tylko… Gardło ściska od nerwów.
Wsiedli do samochodu, a Adam, mąż Ewy, odpalił silnik. Ruszyli natychmiast.
To samo miasto i te same ulice z niedopałkami przyciśniętymi do krawężników.
Gołe drzewa na tle ponurych fasad domów. Niebieskie niebo bez chmur. Szkolny płot. Gołębie na przewodach. Szara wstęga asfaltu.
W trzecim miesiącu ciąży Ulyana zachorowała na przeziębienie, ale prawdopodobnie był to grypa, nie obyło się bez leczenia. Po wyzdrowieniu u Ewy pojawiła się wysypka na lędźwiach. Infekcjonista powiedział, że to herpes i Ewa przyjmowała przepisane tabletki.
Nie pomogły. Inny lekarz, tym razem dermatolog-wenerolog, rozpoznał reakcję alergiczną, przepisał maść i wysypka u Ewy zniknęła. Na tym problemy zdrowotne podczas ciąży się skończyły, Ewa zaczęła czekać na dzień porodu.
W dniu przypuszczalnej daty porodu Ewa zaczęła odczuwać skurcze, były słabe, ale Ewa postanowiła pojechać do szpitala położniczego.
— Rozwarcia w ogóle nie ma,
— stwierdziła położna, — trzeba zatrzymać skurcze, zanim szyjka zacznie się rozwierać.
Dwa razy podano jej kroplówkę, ale skurcze nie ustępowały, przeciwnie, nasilały się. Ewa cierpiała przez całą noc, a rano znów ją zbadano — zaczęło się rozwieranie. Zdecydowano przebić pęcherz płodowy.
— Wody są w porządku? — zapytała Ewa. Przygotowywała się do porodu skrupulatnie i naczytała się informacji w internecie.
— Tak, przezroczyste, nie ma zanieczyszczeń, wszystko w porządku, — odpowiedziano jej.
Podano nową kroplówkę, tym razem na wzmocnienie skurczów.
Po sześciu godzinach kardiotokografia wykazała pogorszenie stanu płodu i zaproponowano Ewie cesarskie cięcie. Operacja przebiegła pomyślnie. Dziewczynka wyglądała na całkowicie zdrową, zapłakała, pokazano ją Ewie i przystawiono do piersi, i na tym się skończyło…
Ewa zobaczyła córkę dopiero następnego dnia na oddziale intensywnej terapii, otoczoną cewnikami i rurkami, podłączoną do respiratora. Z ust dziewczynki, a dokładniej z płuc, wydobywała się krew.
— Zapalenie płuc, — wyjaśnił lekarz, — połknęła zakażonych wód, infekcja jest jedną z tych, na które chorowałaś w czasie ciąży.
Trzeciego dnia życia, gdy stan dziecka wydawał się stabilizować, Ewa siedziała w sali i intensywnie próbowała ściągnąć siarę, modliła się do wszystkich świętych, a jej mąż po raz pierwszy od wielu lat poszedł do kościoła, a potem miał zająć się zmianą imienia dziecka, ponieważ bratowa zasugerowała, że imię mogło nie pasować do dziecka…
Głupstwo, oczywiście, ale w takiej sytuacji uwierzysz we wszystko, dlatego rodzice wybrali inne imię — zgodnie z kalendarzem świętych. I w momencie, gdy Ewa siedziała, odciągając mleko, pewna na sto procent, że jej dziecko będzie żyło, wszedł lekarz i ją zatrzymał.
— Bardzo mi przykro — powiedział, między długimi medycznymi wyjaśnieniami.
Za szarymi szybami mijanych samochodów przemykały twarze. W aucie powinni być we troje, ale znowu byli tylko we dwoje.
„Bardzo mi przykro — jaka głupia, wyświechtana fraza!” — oburzała się w myślach Ewa. — „Jak teraz dalej żyć, skoro cały świat przestał istnieć, zatrzymał się w tym przełomowym momencie, napiętym jak cięciwa?!”
Krewni unikali wzroku. Uważali, że winni są lekarze, że zwlekali z cesarką, i trzeba to udowodnić, ukarać winnych… Ale Ewa, pogrążona w żałobie, nie chciała niczego, nawet najmniejszy ruch sprawiał jej ból.
Postanowiła, że po świętach Bożego Narodzenia wróci do pracy, bo w domu, otoczona wszystkimi tymi dziecięcymi rzeczami, których nie miała siły rozdać, oddać ani wyrzucić, można było oszaleć.
Nowy Rok i Boże Narodzenie Ewa z mężem spędzili u rodziców na wsi. W wieczór wigilijny postanowili napalić w saunie. Najpierw do sauny poszli mężczyźni i zostali tam na długo. Ewa z mamą weszły do sauny dopiero po jedenastej w nocy.
Ze względu na szew Ewie nie wolno było się parzyć, ale mama bała się zostać sama w ciemnym ogrodzie na tyłach, gdzie stała sauna, więc Ewa poszła z nią.
— Tej nocy zaczynają się wróżby bożonarodzeniowe, wiesz? — powiedziała mama, wychodząc do Ewy, — pamiętam, że w młodości wróżyłyśmy sobie z dziewczynami na męża.
Ewa wdychała gorące, pachnące brzozowymi gałązkami powietrze, które wleciało do przedsionka za mamą. Oczy jej się zamykały.
— I jak?
— Och… No, stawiałyśmy lustra i czekałyśmy, czekałyśmy… A potem coś się pojawiło w tym lustrze! Jakby czarna postać z daleka zaczęła do nas podchodzić! No to piszczałyśmy i uciekałyśmy. Od tamtej pory już nie wróżyłyśmy. A chcesz, teraz zrobimy to razem?..
— Nigdy w życiu!
Ewa pomogła matce się umyć, a ta zaczęła zbierać się do domu, zmęczona.
— Ty idź, a ja jeszcze trochę tutaj posiedzę. Chcę pobyć sama.
Gdzieś skrzypiała, trzeszczała i ledwo słyszalnie deska, jakby drewno pękało od żaru. Ewa położyła się na ławce. W kątach przedsionka, pod sufitem, przyklejały się do ścian zakurzone pajęczyny.
A za oknem śnieg i gałęzie wiśni owinięte bielą… Serce Ewy nie uwalniało się od smutku. Zamknęła oczy, starając się o niczym nie myśleć, słuchała tylko pieca saunowego i tego, jak wiatr hula za oknem…
Ewa zaczęła drzemać. Zmieszane z rzeczywistością złudzenie powoli wciągało ją w sen, który wydawał się tak długi i intensywny, a w rzeczywistości trwał nie dłużej niż dziesięć minut.
Śniło jej się, że jest w domu, w swoim mieszkaniu, i podchodzi do dziecięcego łóżeczka, które kupili wcześniej.
Ruch w łóżeczku przyciągnął jej uwagę, coś się tam poruszało…
— Mamo, — uśmiechnęła się do niej nowo narodzona dziewczynka, jej córka. Ewa dobrze ją zapamiętała.
Noworodzona dziewczynka otworzyła usteczka, a z nich wydobył się czysty, dziecięcy głosik. Mówiła jak dorosła. Ewa patrzyła na nią z niedowierzaniem — może to wszystko tylko się śniło, że córka zmarła, może cały ten koszmar poprzedniego miesiąca był tylko snem, a w rzeczywistości wszystko jest dobrze?!
Ale niemowlęta, a zwłaszcza noworodki, nie potrafią mówić! Świadomość uderzyła w Ewę jak piorun, a ona zapłakała. Dziewczynka znów otworzyła różowe usteczka:
— Moja kochana mamusiu, proszę, nie płacz. Wszystko będzie dobrze, uwierz mi! Urodzi się u ciebie córka. Nazwij ją Nastką. I nie martw się o nic, teraz wszystko będzie dobrze…»
I wtedy Ewa się obudziła. Nagle poczuła się lżej, jakby kamień spadł jej z serca, ale pozostał jeszcze piasek, w którym utknęła… Czas leczył Ewę i stopniowo życie zaczęło nabierać
dawnych barw.
Wywiozła wszystkie dziecięce rzeczy do rodziców, zostawiając sobie jedną grzechotkę, i wróciła do pracy. Dni powszednie wciągnęły ją w znajome tory, znów zaczęła się śmiać, nie czując poczucia winy, na nowo nauczyła się cieszyć z przeżytego dnia.
Lekarze powiedzieli, że nie może zajść w ciążę przez dwa lata po operacji, ale tak się złożyło, że zaszła w ciążę po półtora roku. Ewa zrozumiała, że jest w ciąży, kiedy jeszcze nie było opóźnienia.
Chorowała, brała antybiotyki i nagle jakby coś odsunęło jej rękę z tabletką od ust… To było jak pstryknięcie w głowie — świadomość nowego życia w sobie.
Antybiotyki były silne, a ginekolog przekonywała Ewę, że ciążę trzeba przerwać.
— Nie, urodzę!
Ledwo Ewa wykaraskała się z jednej choroby, od razu przyszła kolejna i znowu nie obyło się bez antybiotyków. Zaczęła przyjmować silne leki, w których instrukcji ciąża była wyraźnym przeciwwskazaniem.
Teraz wszyscy zaczęli nakłaniać Ewę do aborcji: mąż, rodzice, teściowie, a oczywiście także lekarze…
Ewę rozdzierały sprzeczności, tak bardzo chciała dziecka, wierzyła, że ten sen nie był na próżno, ale co, jeśli to naprawdę był tylko sen, a dziecko urodzi się niepełnosprawne albo znowu umrze? Ryzyko było ogromne! To dopiero drugi miesiąc ciąży, rozwijają się narządy i tkanki, wszystko może pójść nie tak!
Nadszedł dzień, kiedy Ewa miała zapisać się na aborcję. Decyzja, której cena to miliony jej nerwowych komórek…
Obudziła się na dźwięk budzika, ale senność znów ją ogarnęła, a w tym lepkim, nieodpuszczającym stanie półsnu w jej głowie powoli przepłynęła ciężka myśl:
„No cóż, trzeba wstać, nie ma innego wyjścia... Tutaj już nic się nie da zrobić...”.
I jak tylko pomyślała o tym, coś z zewnątrz krzyknęło jej prosto do ucha, a był to głos jej córki, ten sam, którym mówiła do Ewy w poprzednim śnie. Głos ten ogłuszył ją krzykiem: „NIE WAŻ SIĘ!!!”
Ewa błyskawicznie się obudziła i usiadła na łóżku. Zaskoczona rozejrzała się po pokoju. W mieszkaniu, poza nią, nie było nikogo.
Nie da się zliczyć, ile badań i USG zlecano Ewie w czasie tej ciąży. Podpisywała dokumenty, że bierze na siebie wszystkie możliwe konsekwencje.
Rodzice i teściowie byli przekonani, że w najlepszym wypadku urodzi dziecko z niepełnosprawnością, nazywali ją nieodpowiedzialną, szaloną, opętaną...
Ewę wspierał tylko mąż, który, tak jak ona, wierzył, że wszystko będzie dobrze. Mogli tylko się modlić.
Na dwa tygodnie przed porodem Ewa trafiła na oddział patologii ciąży. Wkrótce do jej sali przydzielono inną ciężarną.
Nazywała się Nastka. Tak właśnie Ewa i jej mąż zamierzali nazwać swoją córkę, która miała wkrótce przyjść na świat — zgodnie z tym, co we śnie zaleciła nowo narodzona dziewczynka.
Przy wieczornej herbacie Ewa zastanowiła się, że nigdy wcześniej nie interesowała się znaczeniem tego imienia. Zapytała sąsiadkę:
— Czy przypadkiem nie wiesz, jakie znaczenie ma imię Nastka?
— Moje imię, Nastka? Oczywiście, że wiem. Zmartwychwstała.
Zmartwychwstała! Ewę przeszył dreszcz, a łyżeczka wypadła jej z rąk.
Następnego dnia urodziła swoją Nastkę — silną, zdrową dziewczynkę, która później okazała się radosnym urwisem.
„Moja córka. Moja zmartwychwstała córka” — pomyślała Ewa, kiedy zabierali ich po wypisie do domu. Na zewnątrz był marzec i znów świeciło słońce.
Maleństwo zmarszczyło się od jasnych promieni, a Ewa zasłoniła jej twarzyczkę ręką. Zatrzymała się, przytulając do siebie cenny zawiniątko, spojrzała prosto w słońce i uśmiechnęła się do niego — „dziękuję ci, jasne niebo, dziękuję Ci, Boże, za wszystko!”