Wiele dziewcząt marzy o ślubie, o pięknej sukni, którą założą tylko raz w życiu.

Niestety, są historie miłosne ze szpitala, gdzie czas jest ograniczony okolicznościami, a tylko Bóg wie, ile dni zostało.

Na korytarzu szpitala kobieta około 40 lat krzyczała na lekarza. Podskakiwała przed nim, machała rękami, nawet próbowała go uderzyć.

– Jak pan śmiał? Kto dał panu prawo? Zaskarżę pana. Powinna myśleć o zdrowiu po operacji, a pan jej, a pan im... Jak pan mógł? Ja pana... Pan, pan...

On słuchał w milczeniu. Potem odpowiedział:

Popularne wiadomości teraz

„Witaj córeczko, jak się masz. Och, przepraszam, nie będę przeszkadzać”. Dzieci ignorowały Marię, a rano zadzwoniono ze szpitala”: z życia

Ostatnia prośba nierodzonej babci: „Obiecaj, że spełnisz tylko jedno moje życzenie. O resztę nie będę prosić. Żyjcie szczęśliwie”

"Każdego ranka na okno kuchenne przylatuje wrona. Każdego poranka próbuje dostać się do mojego domu. Może ma dla mnie jakieś wieści": z życia

„Niepotrzebna żona. Piotr odszedł od Lary, nie chciał wrócić. U niej zaczęło się normalne życie – wreszcie dla siebie. Dzięki Bogu jest syn”: z życia

– Czy naprawdę pani nie rozumie? Pani córka ma 18 lat. Ma prawo do własnych decyzji. W końcu ona i on mają prawo do swoich kilku dni szczęścia.

Rozmawiali na środku korytarza, a ja próbowałam ich obejść. Lekarz miał duże ręce z długimi palcami i wystającymi żyłami. Odpowiedziawszy kobiecie, odwrócił się do niej plecami i poszedł. Ona pobiegła za nim, a potem wróciła.

– On, on... wczoraj dał im zaświadczenie, a dziś już się pobrali.

– Przecież to szczęście – odpowiedziałam. – Pani córka wyszła za mąż.

– Nie potrzebny mi ten ślub, a taki zięć też nie. Co pani w ogóle rozumie? Z kim ja w ogóle rozmawiam?

Zniknęła.

A ja poszłam na wesele, właśnie to, tak wyszło. Niedaleko onkologicznego szpitala. Kilkunastu gości. Duży tort, owoce, ser. Jeszcze coś. Potem młodzi podjechali białą limuzyną.

Ona, w białej sukni i pięknej popielatej peruce, delikatna, prawie przezroczysta. O kulach. On – w jasnoszarym garniturze, z pustym rękawem, blady, wysoki młodzieniec. Gratulowaliśmy im.

Złote obrączki lśniły na ich palcach. Rodzice pana młodego płakali. Ze strony panny młodej była tylko babcia i jedna przyjaciółka. Młodzi całowali się i śmiali. Szampan musował w kieliszkach. Kierowca limuzyny naciskał na klakson...

...minęło trochę czasu.

Ona zmarła cztery miesiące później. On przeżył ją o trzy dni...

Jego matka spojrzała na dwa kopczyki i rozwarła dłoń. Dwie obrączki lśniły na jej dłoni.

– Zmarł spokojnie. Zawołał mnie i powiedział, że czas już do niej. Westchnął i to wszystko.

– Składam kondolencje – odpowiedziałam.

– Wie pani – szepnął lekarz – operowałem ją przez cztery i pół godziny. A jego trzy. Szans praktycznie nie było. Mniej niż jedna setna procenta. Zadaję sobie pytanie, czy było warto? Może tylko przedłużyłem ich cierpienie?

Nie miałam pytań, nie miałam odpowiedzi. Po prostu przypomniałam sobie białą limuzynę z głupią lalką, płaczących rodziców, całujących się młodych, musujące bąbelki szampana.

I jego słowa: „Mieli prawo do swoich kilku dni szczęścia”.