Jednak zdarzają się też inne sytuacje, kiedy ludzie zachowują się bezczelnie i udają bezradnych.

Taka właśnie historia przytrafiła się pewnej dziewczynie o imieniu Marta, ale Marta nie straciła głowy i znalazła wyjście.

— Tak, — sucho powiedziała Marta.

— Martusia? — usłyszała głośny i radosny kobiecy głos. — To ty?

— Ja, — obojętnie odpowiedziała Marta.

Popularne wiadomości teraz

"W sensie, skąd macie brać pieniądze – zdziwiłam się – nie pracujecie, a ja muszę. Syn z synową żyli z tego, co im przesyłałam z Anglii." Z życia

Dziecko zostawiło psa i notatkę w parku. Płakali prawie wszyscy

Piękna wieczorna modlitwa do Anioła Stróża

Top 10 zaskakujących ciekawostek o kotach. Mało kto o tym wie

— A to ja, — radośnie oznajmiła kobieta. — Poznałaś mnie?

— Poznałam, — odpowiedziała Marta z grzeczności, żeby nie urazić, choć nie miała pojęcia, kto dzwoni.

— Byłam pewna, że mnie od razu poznasz, — kontynuowała radośnie kobieta. — Jak dobrze, że cię złapałam. Możesz teraz rozmawiać?

— Mogę.

— Świetnie. Jesteśmy z mężem i dziećmi już na dworcu. Godzinę temu wysiedliśmy z pociągu. Słychać mnie dobrze?

— Dobrze.

— Masz jakiś cichy głos. Na pewno u ciebie wszystko w porządku, Marto?

— U mnie wszystko w porządku.

— Bardzo się cieszę. Na początku chcieliśmy zatrzymać się w hotelu. Myśleliśmy, że w Poznaniu nie mamy żadnych krewnych. A potem przypomnieliśmy sobie, że przecież mamy ciebie. Rozumiesz?

— Rozumiem.

— Jak dobrze, że sobie o tobie przypomnieliśmy. Nawet nie wyobrażasz sobie, jak się ucieszyliśmy. Zwłaszcza dzieci.

— Wyobrażam sobie.

— A mąż od razu powiedział: „Zadzwoń do Marty. Marta nas nie zawiedzie”.

— Dobrze powiedział. Nie zawiodę.

— To znaczy, że przyjmiesz nas do siebie? Dobrze zrozumiałam?

— Dobrze zrozumiałaś. Przyjmę.

— Nie zostaniemy długo, — radośnie kontynuowała kobieta. — Tylko na kilka tygodni. Pozwiedzamy miasto i wrócimy. Do domu. Bo w domu przecież najlepiej, a i spraw mamy sporo. Zgadzasz się?

— Zgadzam się.

— Tak myśleliśmy. Zwłaszcza mąż. Od razu powiedział, że nie może być inaczej, żeby Marta nas nie przyjęła. Bo przecież jesteśmy rodziną. Nawet jeśli daleką, nawet jeśli widzieliśmy się ostatni raz dziesięć lat temu, ale rodziną. Zgadza się?

— Tak.

— A ty teraz mieszkasz sama?

— Sama.

— W trzypokojowym?

— Tak.

— Więc jedziemy teraz do ciebie?

— Przyjeżdżajcie.

— Za godzinę będziemy u ciebie. Nadal mieszkasz tam, gdzie wcześniej?

— Tak, tam.

— No to czekaj. Niedługo będziemy.

— Czekam, — odpowiedziała Marta.

Marta wyłączyła telefon, odłożyła go na szafkę, obróciła się na drugi bok, przykryła głowę kołdrą i zasnęła, nie przejmując się zbytnio tym, że nadal nie wiedziała, z kim właśnie rozmawiała przez telefon.

Po godzinie zadzwonił dzwonek do drzwi.

Marta spojrzała na zegarek, zamknęła oczy i obróciła się na drugi bok. Dzwonki trwały dalej. Marta spała. Po chwili zaczęli walić w drzwi nogami. Marta – zero reakcji. W końcu znów zadzwonił telefon.

— Tak, — powiedziała Marta, nie otwierając oczu.

— Marta? — radośnie krzyczała ta sama kobieta.

— Tak.

— To my. Przyjechaliśmy. Dzwonimy, dzwonimy, a ty drzwi nie otwierasz.

— Dzwonicie?

— Tak.

— A dlaczego nie słyszę?

— Nie wiem.

— To zadzwońcie jeszcze raz, — poprosiła Marta.

W mieszkaniu rozległ się dzwonek do drzwi.

— Dzwonimy, — powiedziała kobieta.

— Nie, — powiedziała Marta, — nie słyszę. A zapukajcie teraz.

Rozległo się pukanie do drzwi.

— Pukamy, — powiedziała kobieta.

— Nie, — odpowiedziała Marta, — nie słyszę.

— Chyba już rozumiem, — powiedziała kobieta.

— Co? — zapytała Marta.

— A ty teraz gdzie jesteś, Marto?

— Jak to gdzie? U siebie.

— Gdzie u siebie?

— W Warszawie, — odpowiedziała Marta, co jej przyszło na myśl. — A gdzież by indziej?

— Jak w Warszawie? A dlaczego nie w Poznaniu?

— Przeprowadziłam się dziewięć lat temu, — Marta kłamała jak z nut. — Zaraz po rozwodzie.

— Dlaczego?

— Dlaczego się rozwiodłam?

— Dlaczego się przeprowadziłaś?

— Bo znudziło mi się w Poznaniu, więc się przeprowadziłam. Za dużo nieprzyjemnych wspomnień.

— A w Warszawie jest lepiej?

— Oczywiście. Dużo lepiej.

— A co tam jest lepszego?

— Wszystko jest lepsze. Cokolwiek weźmiesz. I żadnych nieprzyjemnych wspomnień. Ale co ja będę mówić. Przyjedźcie, sami zobaczycie. Ile was teraz jest?

— Cztery osoby. My z mężem i dwóch chłopców. Starszy Paweł i młodszy Andrzej. Andrzej w tym roku po raz trzeci chce iść na studia.

— No to wszyscy czworo przyjeżdżajcie. Mamy tu też świetny uniwersytet.

— Kiedy przyjechać?

— Nawet teraz.

— Teraz się nie da. W Poznaniu mamy dużo spraw. Andrzejek chce studiować tylko w Poznaniu. A my tu przyjechaliśmy do pracy. Mieliśmy u ciebie przez rok mieszkać. A tu proszę, jak wyszło.

— To znaczy, że dziś nie przyjedziecie?

— Nie.

— Szkoda. Już się nastawiłam.

— A nam to dopiero szkoda. Nie wyobrażasz sobie.

— Wyobrażam sobie.

— Nie. Nie wyobrażasz. Jak pomyślę, co nas teraz czeka, to po prostu żyć mi się odechciewa.

Marta zdecydowała, że czas kończyć rozmowę.

— No dobrze, — powiedziała, — jeśli teraz nie możecie, to przyjedźcie, kiedy będziecie mogli. Zawsze się u mnie zmieścicie. A kiedy się urządzicie w Poznaniu, dajcie mi od razu znać. Przyjadę do was w odwiedziny, też o piątej rano. Też na kilka tygodni albo miesięcy i przywiozę ze sobą znajomych, żeby nam było weselej spędzać wieczory razem z wami. A potem zobaczymy. Bo teraz już w Poznaniu nie mam nikogo poza wami. Umowa stoi? Wyślecie mi adres?

Ale Marta nie usłyszała odpowiedzi, bo połączenie nagle się przerwało.