Jestem samotna. Nigdy nie byłam mężatką i nie chcę nią być, ponieważ uważam, że prawie wszyscy mężczyźni to takie same zwierzęta, którym tylko zależy na napełnieniu brzucha i leżeniu na kanapie. Poza tym nikt nigdy nie proponował mi małżeństwa ani randek. Moi starzy rodzice mieszkają daleko.
Jestem jedynaczką. Nie mam sióstr ani braci. Mam kuzynów, ale z nimi się nie kontaktuję. Nie chcę. Mieszkam i pracuję w Warszawie już od 15 lat. Pracuję w organizacji, codziennie praca – dom.
Mieszkam w zwykłym wieżowcu na osiedlu. Jestem zła, cyniczna, nikogo nie kocham. Nie lubię dzieci. Na Nowy Rok pojechałam odwiedzić rodziców. Raz w roku przyjeżdżam do domu. W tym roku też pojechałam, przyjechałam, postanowiłam umyć lodówkę. Postanowiłam wyrzucić wszystkie stare zamrożone kotlety i inne rzeczy.
Kiedyś je kupiłam, nie spodobały mi się, więc tak leżały. Zabrałam wszystko do pudełka i poszłam wyrzucić. Wezwałam windę, w windzie był chłopiec, około 7 lat. Widziałam go kilka razy z matką i niemowlęciem.
Pomyślałam: „Ona to pewnie puszczalska, urodziła dzieci na ...!”
Patrzy na pudełko i patrzy. Wyszliśmy, idę do kontenera, on za mną. I cichym głosem: „Czy mogę to wziąć?”
Mówię: „To stare!”
Potem myślę, że jeśli chce, to niech bierze, przecież nie jest zepsute! Już odchodziłam od śmietnika, tylko spojrzałam wstecz i nie wiem dlaczego...
Zbierał starannie paczuszki, zamykał i przyciskał.
Zapytałam: „Gdzie jest twoja matka?”
Odpowiedział: „Ona choruje, i siostra też. Nie może wstać.”
Odwróciłam się i poszłam do domu. Wróciłam do swojego mieszkania, postawiłam kolację na kuchence. Usiadłam. Myślałam. Coś mnie poruszyło. Nie mogłam przestać myśleć o tym chłopcu.
Nigdy nie byłam litościwa i nie miałam chęci pomagać. Ale coś mnie poruszyło, szybko zebrałam wszystko, co było jadalne w domu: kiełbasę, ser, mleko, ciastka, ziemniaki, cebulę, nawet kawałek mięsa z zamrażarki. Wyszłam i przy windzie zdałam sobie sprawę, że nawet nie wiem, na którym piętrze mieszkają. Wiem tylko, że wyżej ode mnie i tyle.
Zaczęłam wchodzić piętro po piętrze, miałam szczęście, po dwóch piętrach drzwi otworzył mi ten chłopiec. Najpierw nie zrozumiał, potem milcząco odsunął się, wpuszczając mnie do środka.
W mieszkaniu było bardzo skromnie i bardzo czysto. Ona leżała na łóżku, skulona obok dziecka. Na stole stał garnek z wodą i szmaty. Widocznie miała gorączkę, obniżała ją domowymi sposobami. Dziewczynka też spała, coś bulgotało w jej piersi.
„Masz jakieś leki?” Zapytałam chłopca.
„Mam jakieś,” pokazał mi.
Stare przeterminowane tabletki, które dawno powinny być wyrzucone. Podeszłam do dziewczyny, dotknęłam jej głowy, była gorąca. Otworzyła oczy, spojrzała na mnie niepewnym wzrokiem.
Potem nagle usiadła: „Gdzie jest Dawid?”
Wyjaśniłam, że jestem sąsiadką. Zapytałam, jakie mają objawy. Wezwałam karetkę. Kiedy przyjechali, napoiłam ją herbatą z kiełbasą. Jadła bez sprzeciwu, widocznie była bardzo głodna. Jak jeszcze karmiła piersią?
Przyjechali lekarze, zbadali, przepisali wiele leków dla malucha, a także zastrzyki. Poszłam do apteki, kupiłam wszystko. Zajęłam się zakupami: mlekiem, jedzeniem dla dzieci. I jakoś kupiłam zabawkę.
Jakąś głupią małpę w jaskrawym kolorze. Nigdy nie kupowałam prezentów dla dzieci. Nazywa się Anna, ma 26 lat. Mieszkała w Gdyni, gdzieś na przedmieściach. Matka i babcia z Warszawy, tylko matka wyszła za mąż za mężczyznę z Gdyni.
Przeprowadzili się tam, pracowała w jakiejś fabryce. On pracował tam jako technik. Kiedy urodziła się Ania, ojciec zginął od porażenia prądem w pracy. Matka z dzieckiem została bez pracy i pieniędzy.
Znajomi szybko ją opuścili, piła coraz więcej, w ciągu trzech lat. Sąsiedzi jakoś znaleźli babcię w Warszawie, zabrała dziewczynkę do siebie. Potem, kiedy miała 15 lat, babcia opowiedziała jej wszystko. I że matka zmarła na gruźlicę. Babcia była skąpa i dużo paliła.
W wieku 16 lat Anna zaczęła pracować w najbliższym sklepie. Najpierw jako pomocnik, potem jako kasjerka. Po roku babcia zmarła, Anna została sama.
W wieku 18 lat spotykała się z chłopakiem, który obiecywał jej małżeństwo, ale po zrobieniu jej dziecka, zniknął. Pracowała do ostatka, oszczędzała pieniądze, bo wiedziała, że nie ma nikogo do pomocy.
Kiedy urodziła, już po miesiącu zostawiała dziecko same w mieszkaniu i myła klatki schodowe. Urodziła dziewczynkę. Właściciel sklepu, do którego wróciła do pracy, gdy syn trochę podrósł, raz zgwałcił ją wieczorem, potem robił to regularnie, grożąc, że ją zwolni i nigdzie nie znajdzie pracy.
Kiedy dowiedział się, że jest w ciąży, dał jej 2000 złotych i powiedział, żeby więcej się nie pojawiała. Oto taka historia. Wszystko to opowiedziała mi tamtego wieczoru. Podziękowała za wszystko i powiedziała, że odpracuje tę kwotę sprzątaniem lub gotowaniem. Powstrzymałam jej podziękowania i poszłam.
Całą noc nie spałam. Myślałam. Dlaczego żyję i po co. Dlaczego jestem taka. Nie dbam o rodziców, nie dzwonię do nich. Nie kocham nikogo. Nie współczuję.
Oszczędzam pieniądze, zebrała się spora suma, ale nie mam na kogo je wydawać. A tu jakaś obca historia, ludzie nie mają co jeść. Nie mają na leki. Rano przyszedł Dawid, zjadł talerz placków i uciekł.
Stałam w drzwiach z tym talerzem w rękach, i ciepło tych gorących placków, jakby mnie ożywiło, poczułam się jakby odtajała. Chciałam wszystkiego na raz: płakać, śmiać się i jeść jednocześnie… nieopodal naszego domu jest małe centrum handlowe.
Tam właścicielka małego sklepu z odzieżą dziecięcą, nie rozumiejąc, jaki rozmiar potrzebuję, zgodziła się nawet pójść ze mną do nich!
Nie wiem, czy to było pragnienie zrobienia utargu, bo zrozumiała, że kupię dużo, czy była poruszona moją troską.
Po godzinie cztery ogromne torby z ubraniami dla dziewczynki i chłopca były u nich. Kupiłam jeszcze koce i poduszki, pościel. Kupiłam też jedzenie. Nawet witaminy. Chciałam kupić wszystko. Poczułam się potrzebna.
Minęło już 10 dni. Nazywają mnie ciocią Margo. Anna jest bardzo utalentowaną rękodzielniczką. Moje mieszkanie się zmieniło, stało się przytulniejsze.
Zaczęłam dzwonić do rodziców. Wysyłam SMS-y ze słowem „DOBRO” dla chorych dzieci. Nie rozumiem, jak żyłam wcześniej. Każdego dnia po pracy biegnę do domu. Wiem, że ktoś na mnie czeka.
I jeszcze jedno. Na wiosnę jedziemy do Krakowa. Wszyscy razem. Bilety na pociąg już kupiliśmy.
A po co żyjesz ty? Pomyśl.